To było jak kolejny wybuch beatlemanii, tyle że obiektem westchnień była jedna osoba, nie cztery. Leomania opanowała cały świat, zapłakane nastolatki chodziły na Titanica po trzydzieści razy, a oszołomiony Leonardo DiCaprio unikał publicznych imprez w trosce o własne bezpieczeństwo. Kiedy na lotnisku młoda, rozhisteryzowana dziewczyna zawiesiła się na jego nodze, a pośrodku Amazonii rozpoznał go jeden z tubylców, dotarło do niego, że już nic nie będzie takie, jak przedtem. Ale Leo od początku miał jeden, o wiele bardziej ambitny plan niż czarować ładną buzią na okładkach magazynów. Zostać Aktorem przez duże A.
Leonardo? A może po prostu Lenny?
Urodził się 11 listopada 1974 roku w Hollywood. I to już mówi samo za siebie. Jego rodzice długo ze sobą nie przetrwali. Zanim jednak syn się urodził, udali się wspólnie do Florencji. Tam ciężarna Irmelin DiCaprio, wpatrując się w jeden z obrazów Leonarda DaVinci, poczuła kopnięcie. To znak! Dziecko dostało imię po słynnym malarzu. Imię, które na początku jego filmowej kariery trochę jednak ciążyło. Bo takie dziwne, zagraniczne. Kto ma niby uwierzyć w to, że mamy przed sobą Amerykanina z krwi i kości? Jego agent rekomendował zmianę nazwiska na Lenny Williams. Boski Lenny. Dobrze, że Leo od początku wiedział, czego chce od życia. A na pewno nie chciał odcinać się od swoich korzeni. Zamiast nazwiska, zmienił agenta.
Po kilku latach poszukiwań i chodzenia na castingi z rodzicami za rączkę młodziutkiemu Leo udało się zagrać w kilku reklamach. Wygłodniałą łapą sięgał po ser bez cholesterolu, strzelał balony z różowej gumy Bubble Yum i podrywał dziewczyny na szkolnej potańcówce. Miał, co chciał. W końcu pragnął być aktorem, grać w reklamach i zarabiać pieniądze, jak jego przyrodni brat Adam. Apetyt rósł jednak w trakcie jedzenia. DiCaprio zamarzył o tym, by stać się AKTOREM. Chłopak dorastał w najgorszej dzielnicy Hollywood (nazywał ją Scumsville), ojciec z wielką chęcią wprowadzał go w szemrane towarzystwo (obracał się wśród legend – Timothy’ego Leara, Charlesa Bukowskiego i Roberta Crumba. Elita kontrkultury, a może największe ćpuny Hollywood?). Leo marzył, by się stamtąd wyrwać. Do tego był wątły i zawsze wyglądał na młodszego niż w rzeczywistości. Dziewczyny specjalnie za nim nie szalały, sam siebie nazwał „cherlawym dzikusem”.
Chudy łobuz z wielkim talentem
Po wielu nieudanych próbach w końcu dostał się do telewizji. „The New Lassie”, „Santa Barbata”, „Roseanne”,” – drobne role pojawiały się coraz częściej. Już wtedy blond czupryna i zadziorna postawa była jego znakiem rozpoznawczym. Coś było na rzeczy. „Będziesz aktorem Leonardo. Zapamiętaj te słowa” – powiedział mu ojciec. No i się nie pomylił. Kiedy nastąpił moment, w którym rzeczywiście został aktorem? Jego kunszt najpierw doceniły… nastolatki.
W „Dzieciaki, kłopoty i my” miał rozpalić serca dziewcząt i zostać nowym obiektem westchnień. Udało się. Pierwsze wywiady, pierwsze zdjęcia w czasopismach dla nastolatek, akcje Leo rosły. Kilka kolejnych drobnych ról filmowych, a Leonardo przyświecał jeden cel: zostać poważnym aktorem, a nie przystojniakiem miesiąca. Na nieszczęście dla niego, ładna buzia i łobuzerskie spojrzenie przez wiele kolejnych lat powodowały, że kobietom miękły kolana.
Na wielki ekran wkroczył z przytupem. Tuż obok Roberta DeNiro pojawił się w „Chłopięcym świecie”. Pokonał kilkuset rywalów, w tym swojego przyjaciela, nieznanego jeszcze Tobey’ego Maguire’a. Nawyki DeNiro w tym ciągle improwizowanie na planie sprawiły, że DiCaprio musiał uczyć się bardzo szybko. Rola okazała się znakomita, krytycy rozpływali się nad młodym objawieniem.
Na tyle znakomita, że krótko po niej, wystąpił w jeszcze mocniejszym filmie z kolejną gwiazdą. Wcielił się w niedorozwiniętego umysłowo brata Johnny’ego Deppa w „Co gryzie Gilberta Grape’a”. By przygotować się do roli, odwiedzał domy opieki i obserwował dzieci z zaburzeniami. Potem wracał do domu i próbował to odtwarzać. Opłaciło się. Ludzie, którzy oglądali film, dziwili się, że chłopak nie jest chory w rzeczywistości. Rola przyniosła mu nominację do Oscara. Miał dziewiętnaście lat i kiedy przyszedł na galę, nawet nie przygotował sobie mowy. Bał się, że wygra. Nie wygrał. Nikt jednak nie przypuszczał, że na statuetkę przyjdzie mu czekać ponad 20 lat.
Najpiękniejszy chłopak Ameryki
Kolejne lepsze i gorsze role, dziesiątki odrzuconych filmów. Wybrzydzał? Nie, nie chciał grać w szmirach. Wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze plotki o rzekomych romansach. Był stałym bywalcem nocnych klubów, pisano nawet o jego gangu”łowców cipek” (choć Leo w wielu wywiadach przyznał, że nie chce utożsamiać się z takim określeniem).
Kiedy przyszedł rok 1996 drogi 22-letniego Leo i jego idola DeNiro ponownie się splotły. Jeśli dodać do tego Diane Keaton i Meryl Streep, powinniśmy mieć przepis na sukces. Po raz kolejny wszyscy byli pod wrażeniem. A Leo, chociaż nadal chudy i z dziecięcą buźką, wzbudzał coraz większe pożądanie. „Boże, jaki ten chłopak jest piękny” – zachwycały się na planie Keaton i Streep.
Kiedy Sam Luhmrmann szukał aktora do nowego projektu (unowocześnionej ekranizacji „Romeo i Julii”) i zobaczył zdjęcie Leo, powiedział od razu: „Ten facet wygląda jak Romeo”. Owy facet trochę się opierał, ale w końcu zgodził się na przyjęcie roli. Plakat reklamujący Leo wystilizowanego na Romea lat dziewięćdziesiątych miało przyspieszać bicie serca nastolatek. Kiedy na premierze filmu pojawił się w towarzystwie swojej pierwszej oficjalnej dziewczyny – pięknej modelki Kristen Zang i powiedział reporterom, że mają wobec siebie poważne zamiary, zawrzało. To mógł być strzał w kolano. On, bożyszcze nastolatek, zakochanych w jego niewinnej buzi prawdopoodbnie niedługo będzie się żenić. Wtedy też Leo po raz pierwszy zetknął się z Leomanią.
Ale to, co tam zobaczył, to był skromny początek. Dziewczęta dopiero się rozgrzewały, by ze swoim szaleństwem wystartować na dobre kilka lat później. „Trzeciąrzędny naśladowca Jamesa Deana” – napisano w jednej z recenzji. Fanki uważały inaczej. A cała młodzież Ameryki ku zdziwieniu wszystkich, dziwnym trafem zainteresowała się Szekspirem…
Titanic i szczyt Leomanii
Tymczasem Leonardo oficjalnie znalazł się w zaszczytnym gronie najbardziej kasowych aktorów Hollywood. Mógł przebierać w rolach. A ponownie wybrał rolę Romeo. Tylko że tym razem na Titanicu. I nic już nie było takie samo. Oszołomiony wielkością przedsięwzięcia i warunkami, w jakich przyszło mu tym razem pracować (kilkugodzinne sceny w lodowatej wodzie), wytrzymał na planie głównie ze względu na przyjaźń z Kate Winslet. Dziś uważaną za jedną z największych aktorskich przyjaźni współczesnego Hollywood.
Jak sam później przyznał, przez połowę czasu był przerażony. Po wielu perturbacjach i miesiącach spędzonych na planie, w końcu doszło do premiery. I stało się coś, czego Leo się nie spodziewał. Przychody z „Titanica” rosły z tygodnia na tydzień. Szybko stał się najbardziej dochodowym filmem wszech czasów. Nic dziwnego, młode dziewczyny chodziły na niego do kina po kilka, a nawet kilkanaście razy (warto przypomnieć, że film trwa ponad 3 godziny). Z jednego powodu. Oczywiście Leonardo.
Pracownicy kin przyznawali, że na seansach widzieli ciągle te same młode twarzyczki dziewcząt zakochanych w młodym aktorze. Przesyłały listy do kolorowych magazynów, grożąc, że zabiją się, jeśli nie spotkają Leo. Odbiło się to na jego życiu osobistym. Na londyńską premierę udał się z już z matką. Tłumy szalały. Na lotnisku młoda dziewczyna zawiesiła się aktorowi na nogę i nie chciała puścić. W sumie nie chciała z nim nawet rozmawiać. Leomanię porównywano do Beatlemanii z lat 60. Histeria młodych dziewcząt była niemalże taka sama. Trochę oszołomiony DiCaprio, musiał się szybko przyzwyczajać.
Akademia nie doceniła go jednak tak bardzo, jak fanki. Titanic otrzymał łącznie 14 nominacji do Oscara. Żadnej nominacji dla Leo. Rozwścieczone fanki masowo dzwoniły do biura w LA. Leonardo musiał obejść się smakiem. Słychać było głosy, że to właśnie panująca Leomania spowodowała, że Akademia przestała traktować go poważnie. Wesoły chudzielec z piękną buzią, który rozkochał miliony nastolatek, grał w końcu samego siebie. A co to za wyczyn? Nie było jednak wątpliwości co do tego, kto jest najgorętszym nazwiskiem Hollywood. Każdy numer jakiegokolwiek pisma z Leonardo DiCaprio na okładce sprzedawał się lepiej.
Leo i modelki
On jednak chciał tylko grać. Przyjął trudną podwójną rolę w „Człowieku w żelaznej masce”. Jego nazwisko oczywiście przyciągało tłumy. A jeszcze rok temu mówiono o nim, że jest chłopcem, a nie mężczyzną… Na premierowym pokazie w Londynie nie dało się nawet zachować ciszy na salach. Za każdym razem, gdy pojawiał się na ekranie, ktoś krzyczał. Specjaliści od jego wizerunku zaczynali się martwić, czy histeria na punkcie nowego Brando nie wymknie się spod kontroli. Nawet Steven Spielberg przyznał, że jego córka kocha się w DiCaprio. Sam Leo czuł się coraz bardziej zmęczony ogólnoświatową histerią, rezygnował z udziału w niektórych wydarzeniach filmowych uwagi na własne bezpieczeństwo. Marzył o odpoczynku. A najlepiej odpoczywało mu się, imprezując. Prasa miała więc kolejne pożywki. Kate Moss, Eva Herzigova, Naomi Kampbell, Paris Hilton, Gisele Bundchen, modelki, tancerki, celebrytki – co tydzień gazety pokazywały go w towarzystwie kolejnych kobiet.
Kobiety sprzedawały prasie pikantne i często zmyślone o ich zmysłowych chwilach z boskim Leo. Podstarzała Barbara Jane Rohling za potężną sumkę opowiedziała, jak uwiodła i rozdziewiczyła nieletniego DiCaprio. Do tego pojawiały się kolejne doniesienia o „łowcach cipek”, a aktor zaczął spędzać czas w rezydencji Hugh Hefnera (wydawcą Playboya). W końcu zaczęto się zastanawiać: czy on w ogóle potrafi grać?
Koniec z Boskim Leo
Zaczął szukać scenariuszy, które przemawiały do niego. Odrzucił wiele ról w filmach, które później okazały się sukcesem (np. „American Psycho”). A im więcej ambitniejszych ról przyjmował, tym bardziej buntowały się osoby, z którymi miał grać. Ewan McGregor obraził się na reżysera „Niebiańskiej plaży”, gdy usłyszał, że wystąpi w nim DiCaprio i zrezygnował z roli. Mało kto traktował go poważnie. Jak chłopak, na którego widok piszczą wszystkie nastolatki w promieniu kilometra, ma być traktowany jak dobry aktor?
Kiedy przyszły kolejne role, świat ponownie doznał objawienia. Dwóch cenionych reżyserów postanowiło z nim współpracować i co więcej, wypadł świetnie. W ciągu jednego roku pojawił się „Gangach Nowego Jorku” Martina Scorsese i „Złap mnie, jeśli potrafisz” Stevena Spielberga. Recenzje były jednogłośne: ten koleś jednak potrafi grać. Dwa kolejne lata i dwie nominacje do Oscara (Za role w „Aviatorze” i „Krwawym diamencie”). Pomimo że krytycy prześcigali się w pochwałach pod jego adresem, w kwestii nagród wciąż musiał obejść się ze smakiem.
Nareszcie Oscar
Dla niego liczyło się jednak jedno: DiCaprio wrócił do gry. I nie jako Boski Leo. Jako ten, który powinien w końcu dostać tego pieprzonego Oscara. Po spektakularnej roli w Django u Tarantino znowu zawrzało. Starał się i starał, a nie było nawet nominacji. Jeszcze goręcej zrobiło się w 2013, kiedy po kolejnej niesamowitej i głośnej roli w „Wilku z Wall Street” znów skończyło się na… nominacji. Świat był w szoku, bo wcielenie się w miliardera i oszusta Jordana Belforta wszyscy jednomyślnie uznali za najlepszą rolę w karierze aktora. I z pewnością najlepszą rolę męską 2013 roku. Przegrał z Matthew McConaughey. Ostateczny rozrachunek był taki: Złote Globy:2, Oscary: 0. Jednak nikt już nie podejrzewał go o bycie jedynie piękną twarzą. Uznano go za najbardziej pechowego aktora Hollywood.
“Let’s not take this planet for granted. I do not take tonight for granted” – powiedział Leo w lutym 2016 roku, ściskając w ręce swojego pierwszego w karierze Oscara za rolę w „Zjawie”. Skromnie przyznał, że nagroda nie była dla niego żadnym pewnikiem. Przy okazji dał publiczności długi wywód o ochronie środowiska, zmianie klimatu i ekologii. I znów pokazał, że jest wielki, nie tylko jako aktor, ale i jako człowiek. Rozeszły się głosy, że było to jedno z lepszych przemówień (tzw. acceptance speech) w ostatnich latach gali. Inne głosy mówiły, że Akademia dała mu nagrodę za całokształt, bo „Zjawa” wcale nie była aż tak dobra. Nie ma jednak wątpliwości, że stał przed nami jeden z najlepszych aktorów tego pokolenia. Który, tak jak chciał, nie stał się jedynie kolejnym pięknym chłopcem.