Wielkie wynalazki najczęściej powstają z potrzeby. Nikt nie powiedział jednak, że potrzeba ta musi być typowa… Kiedy we wczesnych latach 30 sprzedawca samochodów w Whiz Auto Products — Richard Hollingshead zastanawiał się, jak pomóc swojej otyłej matce (która… cóż nie mieściła się w normalnych kinowych fotelach), aby też mogła cieszyć się tym wspaniałym wynalazkiem, jakim był film, nie spodziewał się, że jego niewinny pomysł uczyni go milionerem. Cała Ameryka pokochała bowiem kina samochodowe.
Od prześcieradła na drzewie po bilet za DOLARA
Historia kin samochodowych zaczęła się od niewinnych eksperymentów na podwórku za domem – Richard wykorzystał swój samochód, projektor filmowy Kodaka i prześcieradła, rozciągniętego między dwoma drzewami. Po czasie wpadł na pomysł, aby samochody widzów jego kina parkowane były na specjalnych rampach, które umożliwiały podwyższenie przodu pojazdu, by lepiej widzieli oni ekran zza innych aut. Wiedząc, że konkurencja nie śpi, a pomysł zaczyna się podobać się nie tylko jego matce, w 1932 opatentował swój pomysł. Swoje kino samochodowe reklamował przede wszystkim jako rozrywkę rodziną, gdzie mile widziana jest cała rodzina, nieważne jak głośne ma dzieci.
Jak to zwykle bywa przy chwytliwych wynalazkach, szybko wzbudził zainteresowanie inwestorów i już po roku założył firmę – Park-It Theatres, otwierając pierwsze, profesjonalne kino samochodowe w Camden (New Jersey). Przestrzeń miała powierzchnię 1,6 km kwadratowych, a samo kino wyposażono w prawie 2-metrowe głośniki i ekran o wysokości ponad 15 metrów.
The Big Hollingshead
Ile kosztowały bilety? Co ciekawe, płaciło się bilet zarówno za widza, jak i samochód. Całość nie przekraczała nawet dolara (pamiętajmy jednak o inflacji – na dzisiejsze byłoby to niecałe 20 dolarów). W ciągu kilku lat przedsiębiorczy Hollingshead otworzył kilkanaście kolejnych kin na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Największy z nich, ten w Nowym Jorku, mieścił miejsce parkingowe dla ponad 2,5 tysięcy samochodów! Na jego terenie postarano się o wiele więcej atrakcji niż olbrzymi ekran – był tam wielki plac zabaw dla dzieci i restauracje.
Po zakończeniu wojny ludzie wciąż nie zapomnieli o kinach samochodowych, jednak szczyt popularności przypadł na przełom lat 50 i 60. I bez wątpienia właśnie z tym okresem najbardziej kojarzy się ten ikoniczny już element amerykańskiej popkultury. Hollingshead dawno stracił swoje prawdo patentowe i do biznesu wkroczyli kolejni inwestorzy, planujący wzbogacić się na hypie. Skąd taka obsesja na ich punkcie, skoro zwykłe kina były z pewnością wygodniejsze, cichsze (bo pozbawione krzyczących dzieci, które tak zachęcał do odwiedzin Hollingshead) i nieczęsto z o wiele ciekawszym repertuarem? Odpowiedzi należy szukać raczej nie w tym, jakie było samo kino, ale jacy byli jego widzowie.
Pierwsza randka? Tylko do kina pod chmurką!
Przełom lat 50 i 60 pod każdym względem należał do pokolenia urodzonych po wojnie Baby Boomers. Najpierw za młodu odwiedzali kina samochodowe z rodzicami (bo to przecież wspólne spędzanie czasu na świeżym powietrzu – dwa w jednym – dla przykładnej amerykańskiej rodziny idealny sposób na zacieśnianie więzów rodzinnych w niedzielny wieczór), by chwilę po uzyskaniu prawa jazdy i otrzymaniu od rodziców pierwszego auta mogli zapraszać do kina na randki swoje sympatie.
Seanse pod chmurką okazały się doskonałą okazją do ucieczki od surowych zasad, panujących w konserwatywnym domu. Tabuny randkujących nastolatków zaczęły nagminnie zajmować miejsca parkingowe tym, których celem było naprawdę obejrzenie filmu (trochę więcej o młodzieży lat 50 tutaj). Z czasem faktycznie wśród zajętych sobą nastolatków mało kto wiedział, co jest w ogóle puszczane. Wtedy po raz pierwszy ta trochę starsza Ameryka zauważyła, że coś jest nie tak.
Rodziny z dziećmi coraz rzadziej wybierały kino samochodowe jako sposób na spędzenie wieczoru, by ich niewinne pociechy nie zobaczyły przypadkiem nieprzyzwoitych scen. I to bynajmniej nie na ekranie – filmy nadal obowiązywała silna cenzura. Oliwy do ognia dolała telewizja – wielki wróg kin i przemysłu filmowego w ogóle. W jeszcze czarno-białych telewizorach, przed którymi znaczna część Amerykanów przesiadywała wieczorami, głośno krzyczano: Kina samochodowe to instytucje NIEMORALNE!.
Rozrywek nigdy mało
Nieszczęśni właściciele kin samochodowych robili, co mogli, by chociaż trochę powstrzymać niesforną młodzież. Przed seansami obok zwykłych reklam wyświetlali komunikaty, które przestrzegały młode pary przed publicznym demonstrowaniem uczuć.
Nie pomagał też fakt, że ze względów technicznych, seanse samochodowe mogły odbywać się tylko po zmierzchu dla wystarczającej widoczności ekranu. A wiadomo, że po ciemku trudniej utrzymać kontrolę nad klientami. By przyciągać innych widzów, chwytali się też różnych sztuczek marketingowych i chwytów. Nie tylko takich jak darmowe wejścia czy zniżki.
Na terenie niektórych kin samochodowych budowano małe pasy startowe dla samolotów, strefy restauracyjne na dachu z doskonałym widokiem na ekran, kolejki, zoo, czy nawet tradycyjne zadaszone kina z klimatyzacją. Zapraszano też na seanse znanych ludzi kina, czy muzyków, którzy występowali przed filmami. Niektóre z nich oferowały nawet… nabożeństwa kościelne w każdą niedzielę. Cotygodniowa msza odhaczona i szczęśliwa rodzinka mogła pędzić na ulubiony film.
Baby Boomers się starzeją
Popularność kin samochodowych zaczęła spadać nie tylko ze względu na coraz gorszą reputację. Główną przyczyną okazała się po prostu technologia. Kino pod chmurką może było fajną przygodą, ale w wielkich, zmodernizowanych latach siedemdziesiątych, z dostępem do takich luksusów jak kolorowa telewizja, magnetowidy i wypożyczalnie wideo komu chciałoby się ruszać z domu, kląć pod nosem szukając miejsca parkingowego i złościć na to, że ekran jest w sumie za daleko, dźwięk do kitu, a film też w sumie nie jest tym, czego się oczekiwało… I tak stopniowo stawały się reliktem swoich czasów, retro przygodą, do której z nostalgią potrafili wracać głównie podstarzali Baby Boomersi.