Skąd wziął się mit białych zębów Amerykanów? To zasługa niezwykłych genów? Tajemniczy składnik wody? Obsesja na punkcie higieny? W Stanach zęby wybiela niemal każdy i nie jest to bynajmniej nic nadzwyczajnego. Dlaczego kolor kawałka kości jest tak dużym wyróżnikiem statusu społecznego? Odpowiedź na te pytania jest chyba najbardziej banalna z możliwych – wpływ Hollywood, oczywiście. W końcu pojęcie hollywoodzki uśmiech nie wzięło się znikąd.
Cała Ameryka myje zęby
Ale zacznijmy od początku. Jest rok 1873. Na amerykański rynek wchodzi pierwsza komercyjna pasta do zębów Colgate. Jest zamknięta w szklanym słoiczku i swoim wyglądem w niczym nie przypomina past, jakie znamy dzisiaj. Na ten luksus nie może pozwolić sobie jednak każdy – ci biedniejsi nadal myją swoje zęby przeznaczonymi do tego celu proszkami. Higiena jamy ustnej nie jest w zasadzie żadnym ważnym elementem dbania o siebie.
Dopiero kiedy ówczesne guru reklamy – Claude Hopkins tworzy kampanię reklamową dla firmy Pepsodent – mycie zębów z użyciem komercyjnych past do zębów zaczyna stawać się wśród ludzi nawykiem. Zaczynają zdawać sobie sprawę, że w sumie lepiej jest, jak zęby są czyste, a z ust nie wydobywa się niezbyt sympatyczny zapach.
Czym myją zęby amerykańscy żołnierze?
Kiedy przyszła pierwsza wojna światowa, Amerykanie już myli swoje zęby pastami z fluorem (głównie pod silnym wpływem prasowych reklam past do zębów, w których występowali… amerykańscy żołnierze, którzy dzięki paście S.SWHITE imponowali brytyjskim sojusznikom). Ich zęby były czyste i zdrowe, ale nadal przecież nie były jakoś specjalnie białe.
Biały uśmiech zapisany w kontrakcie
I właśnie dokładnie w tym samym momencie ludzie zakochują się w nowym typie rozrywki – filmach. Zakochują się z wzajemnością i zakochują się miłością ślepą. Także dlatego, że zaślepiła ich ta biel, bijąca z ekranów.
W historii hollywoodzkich filmów wygląd liczył się już od samego początku istnienia branży. Czarno-białe, nieme filmy widz odbierał w końcu głównie za pomocą wzroku. Producenci dbali więc o to, by zatrudniani przez nich aktorzy i aktorki były osobami o nieprzeciętnej urodzie. Szybko dostrzegli jednak mankament, który dotykał nawet tych najbardziej urodziwych – zęby. Na czarno-białych ekranach zęby nawet minimalnie ciemniejsze od tych o odcieniu śnieżnobiałym, wyglądały na szare. Każdy, kto nie był posiadaczem idealnego, białego uśmiechu był zmuszany przez swoją wytwórnię do jego natychmiastowej poprawy.
W kontraktach wschodzących gwiazd były nawet specjalne zapisy, dotyczące tego, jak ma wyglądać ich uzębienie, jeżeli chcą dalej pracować w branży. Aktorzy musieli niekiedy inwestować w specjalnie stworzone dla nich protezy, które imitowały naturalne zęby. Jednym z takich przykładów był, chociażby Errol Flynn, którego zęby właściwie z dnia na dzień (a raczej z filmu na film) zmieniły się w idealnie równe i idealnie białe.
Prawdziwa cena hollywoodzkiego uśmiechu
Niektórzy dla idealnego wyglądu i zatrzymania swojej ciepłej posadki poświęcali nawet swoje zdrowie. Historia kina zna dziesiątki przykładów „ofiar” pogoni za idealnym wyglądem. Clark Gable, który od młodości cierpiał na nieatrakcyjne zapalenie przyzębia, został zmuszony przez ludzi z MGM do pozbycia się wszystkich naturalnych zębów w wieku 32 lat. Skończyło się to poważną infekcją (przez która wycięto mu z kolei woreczek żółciowy), a protezy, które nosił, sprawiły, że aktor nabawił się halitozy (choroby, o której chyba każdy słyszał z reklam). Ogłoszono go swego czasu posiadaczem najbrzydszego oddechu w Hollywood, o czym Vivien Leigh, jego partnerka przy Przeminęło z wiatrem nie omieszkała wspominać przy każdej możliwej okazji.
Dla obowiązującego kanonu i restrykcyjnych zasad biznesu poświęciła się też aktorka Marlena Dietrich. Legenda mówi, że zmuszono ją do pozbycia się kilku trzonowych zębów dla lepszego zaakcentowania kości policzkowych, a co za tym idzie – efektu szczuplejszej twarzy. Podobnemu zabiegowi poddała się też Joan Crawford. Tutaj nie obyło się bez skutków ubocznych – przewlekła infekcja dziąseł i opuchnięcie ust sprawiły, że jej górna warga nigdy nie powróciła do normalnego kształtu, a pełne usta, o ironio, stały się jedną z cech charakterystycznych Crawford. O tym wszystkim wówczas się jednak nie mówiło głośno.
My też chcemy białych zębów!
Co poza chirurgicznymi zabiegami sprawiały sobie gwiazdy dla pięknego, białego uśmiechu? Najczęściej było to nakładanie licówek. W latach trzydziestych nosili je prawie wszyscy aktorzy i aktorki, którzy pracowali dla większych wytwórni. Wszystko za sprawą pioniera stomatologii estetycznej i naczelnego dentysty historii Hollywood – Charlesa Pincusa. Pierwsze licówki były jedynie kruchymi nakładkami na zęby, które aktorzy musieli zdejmować na czas jedzenia czy spania.
Pincus udoskonalił swój wynalazek – późniejsze licówki były znacznie trwalsze i przyklejane do naturalnych zębów za pomocą kleju. Kto korzystał z usług Pincusa? Lista była długa i przede wszystkim, skrywana przed światem przez długie, długie lata. Dopiero w latach osiemdziesiątych po jego śmierci znaleziono w jego archiwum zdjęcia, które pokazywały prawdziwy stan uzębienia jego najsłynniejszych klientów. Valentino, Taylor, Dean, Garland – to tylko niewielka część długiej listy.
Nie było gwiazdy, która miałaby brzydkie zęby. Nic dziwnego, że wśród zwykłych zjadaczy chleba, którzy najpierw przy porannej kawie oglądali w gazecie dziesiątki reklam wybielających past do zębów, potem stojąc w korkach w drodze do pracy, przyglądali się billboardom ze szczerzącą się śmietanką hollywoodzką, a na końcu zasiadali wieczorem przed telewizorami i oglądali kolejne reklamy i filmy, na których KAŻDY świecił białym uśmiechem, zapalała się w głowie lampka – ja też chcę mieć białe zęby! I tak Amerykanie, jeden po drugim, zaczęli wybielać zęby.
Pepsodent i śnieżnobiałe oszustwo
Pozostając w temacie reklam, marketingowcy działający dla producentów past do zębów tylko podkręcali hype. Kto najlepiej przekona zafiksowane na punkcie swojego wyglądu Amerykanki, że pasta tej właśnie firmy sprawi, że pozwoli na zdobycie +10 punktów do urody? Oczywiście, że hollywoodzkie aktorki. Według Tyler Moore na przykład, to, czego artysta potrzebuje do szczęścia to właśnie białe zęby:
Dlaczego właśnie Pepsodent stał się pionierem wśród past wybielających? Efekt rozjaśniania kości nadawać miał tajemniczy składnik Irium – substancja, która w rzeczywistości… nigdy nie istniała (jak dobrze to znamy z dzisiejszych reklam!). To właśnie Irium, a tak naprawdę laurylosiarczan jodu, środek silnie drażniący, zapewniał śnieżnobiały uśmiech. Dopiero w późnych latach osiemdziesiątych zupełnie przypadkowo odkryto znacznie bezpieczniejszy nadtlenek wodoru.
Obsesja Amerykanów na punkcie białych zębów zaszła tak daleko, że wydaje się na stałe wrośnięta w społeczeństwo. Konsumenci uwierzyli, że śnieżnobiały, hollywoodzki uśmiech jest warunkiem koniecznym, aby odnieść sukces i być uważanym za atrakcyjnym. Zewsząd otacza nas jednoznaczny przekaz – MUSIMY mieć zdrowy uśmiech. A czym jest zdrowy uśmiech? Zdrowy uśmiech to biały uśmiech. Hollywoodzki uśmiech. Ot, zagadka rozwiązana.