Wraz z wielką sławą i pieniędzmi przychodzi często… jeszcze większe cierpienie. I tak blond piękność Frances Farmer była poddana nielegalnej lobotomii, Judy Garland kilkukrotnie przedawkowała tabletki odchudzające, Gene Tierney przeszła intensywną terapię szokową, a chorobę dwubiegunową Vivien Leigh próbowano leczyć psychoanalizą. Na jakiś rodzaj terapii chodził w Hollywood niemal każdy. Tylko jak poradzić sobie z demonami, ukrywanymi pod warstwą scenicznego makijażu i naklejką ze sztucznego uśmiechu? Dlaczego aktorzy tak bardzo nie radzili sobie z życiem?
Aktorzy nie mają własnej tożsamości. Kiedy ktoś nadaje im jakąś sztuczną tożsamość, radzą z nią sobie świetnie. Ale po zejściu ze sceny upadają. Nawet ci, którzy wydają nam się wyjątkiem, wcale nim nie są.
To słowa wypowiedziane przez jednego ze słynniejszych psychoanalityków gwiazd – Martina Grotjahna. Leczył Vivien Leigh, Warrena Beatty i Danny’ego Kaye. Sam szybko dostał status owej gwiazdy. Aktorzy ich psychoanalitycy tworzyli swoisty nieodłączny duet celebrytów. „Doradcy” gwiazd decydowali w kwestiach wyboru roli, życiowych partnerów, a w skrajnych przypadkach nawet ingerowali w scenariusze. Nie bez powodu wiele osób do dziś przyczyny śmierci Marilyn Monroe doszukuje się w jej toksycznej relacji z lekarzem. Ale o tym za chwilę.
Hollywood kocha psychoanalizę
Cichy pokoik, kozetka i pan doktor, który siedzi nad głową, wyciąga brudy z Twojego dzieciństwa i pyta co chwilę „jak się z tym czujesz?”. Tak wiele osób do dziś wyobraża sobie terapię. Zapewne nie bez powodu, bo w czasach, kiedy w gabinetach psychiatrii królowała psychoanaliza, właśnie tak to musiało wyglądać. Freudowski sposób leczenia dusz pacjentów opierał się właśnie na stworzeniu takiej atmosfery relaksu i szukania przyczyn aktualnych problemów w traumach z przeszłości. Niemal każdy miał utajony kompleks Edypa i niemal wszystkie lęki były symbolem problemów z dzieciństwa. Dziś psychoanalizę środowisko lekarzy wkłada raczej między bajki, ale w latach 40 jej odkrycie było przełomem.
Nic więc dziwnego, że taka umiejętność poznania osobowości człowieka pociągała ludzi z Hollywood. Najpierw tych, którzy te filmy robili. W końcu prawda powinna sprzedawać się dobrze. Samuel Goldwyn od początku chciał stworzyć prawdziwą historię miłosną. Zaproponował nawet samemu Freudowi ponad 100 tysięcy dolarów za pomoc w napisaniu scenariusza, który chwyci serca całego narodu. I chociaż Freud odmówił, sprawa nie ucichła na długo.
Urzeczona, czyli pani doktor na planie Hitchcocka
W 1945 roku Ameryka zobaczyła Urzeczoną produkcji Davida O. Selznicka i reżyserii Alfreda Hitchcocka. To historia o relacji pomiędzy panią psychoanalityk i jej pacjentem (w rolach Ingrid Bergman i Gregory Peck). I chociaż postacie psychiatrów pojawiały się już w filmach kilkukrotnie, to jednak to było coś innego. Dlaczego? Otóż do produkcji filmu zatrudniono doradcę. Prawdziwego analityka, tytułującego się „Psychiatric Adviser” – doktor May E. Romm. Filmowa postać nie tylko była w pełni oparta na jej sposobie leczenia i samego zachowania, ale nawet na samym wyglądzie.
Dla freudowskiego środowiska była nieoficjalnym cenzorem, jej zadaniem było pozbyć się ze scenariusza wszystkich wątpliwych elementów. Romm szybko stała się mocnym graczem hollywoodzkim światku (a jej nazwisko możemy nawet zobaczyć w napisach końcowych). Ona zafascynowała Hitchcocka do zgłębienia psychoanalizy, która miała przecież tak silny wpływ na jego całą twórczość. Ale Romm zrobiła coś o wiele więcej. Pokazała ludziom, jak wygląda kuracja.
Nie rozmawiać z Paulem Newmanem!
Ale nie tylko Selznick i Hitchcock byli zafascynowani tym podejściem do kina i aktorstwa. Podzielał je Elia Kazan – jeden z najważniejszych reżyserów Ameryki lat 50. A przy okazji współzałożyciel Actors Studio (w którym uczyli się przecież Marlon Brando, Marilyn Monroe czy James Dean). Sam spędził wiele lat na kozetce, więc to podejście przerzucił na swoje metody pracy. Tym samym nakłaniał aktorów do intensywnego grania i większej identyfikacji z postaciami. Kiedy reżyserował Słodkiego ptaka młodości, zdecydował, że kluczem głównego bohatera sztuki jest jej wyobcowanie. Żeby zapewnić Paulowi Newmanowi owo uczucie niekomfortowej samotności, zakazał całej ekipie spotykania się z aktorem. I tak przez wiele miesięcy wszyscy współpracownicy Paula udawali, że go nie lubią.
Hollywoodzki szarlatan i domek dla Mankiewicza
Psychoanaliza zmierzała w niepokojącym kierunku, ale tylko nieliczni zdali się to zauważać. Jednymi z pierwszych hollywoodzkich twórców, którzy wzięli w udział w terapeutycznej sesji „mówiącej prawdę” byli bracia Herman i Joseph Mankiewicz. Herman zaczął karierę w Hollywood jako najlepiej opłacany w branży pisarz (współtworzył scenariusz do Orsona Wellesa). Hollywood go zrujnowało – uzależnił się od hazardu i alkoholu, pogrążając w depresji. Uwierzył w uzdrawiającą moc psychoanalizy i sięgnął po pomoc Ersta Simmla – cenionego wówczas doktora z Berlina. Na starcie lekarz skierował go do psychiatrycznego domku na obrzeżach miasta. Po dwóch latach wylewania uczuć, użalania się na swojego brata, ojca i całe dzieciństwo, facet był tym samym autodestrukcyjnym alkoholikiem, którym był. „Jesteś szarlatanem!” – miał wykrzyczeć mu w twarz, kiedy w końcu się opamiętał.
Vivien Leigh na elektrowstrząsach
Z aktorami było jednak jeszcze gorzej. Psychoanalizie poddawał się niemal każdy. Na kozetce zasiadał zakochany w sobie Marlon Brando, nieradzący sobie ze sławą Warren Beatty i pogrążona w chorobie Vivien Leigh. Ta ostatnia odwiedzała setki specjalistów i wypróbowała chyba każdą istniejącą wówczas kurację. Zmagała się nie tylko z depresją maniakalną po stracie dziecka, ale i problemami w małżeństwie z Laurence Olivierem.
Brała psychotropy, a w końcu leczono ją elektrowstrząsami. Zaczesywała włosy tak, żeby nie było widać oparzeń na skroniach. W końcu trafiła do najsłynniejszego psychoanalityka Hollywood – Ralpha Greensona (bliskiego przyjaciela Anny Freud). Leczył Franka Sinatrę po rozstaniu z Avą Gardner, Petera Lorre, Tony’ego Curtisa i Inger Stevens. Leczył same gwiazdy. A raczej próbował. Vivien już nic nie pomogło.
Wielkie wpływy Ralpha Greensona
Nie inaczej było w przypadku Marilyn Monroe, dzięki której Ralph Greenson stał się jedną z najbardziej zagadkowych postaci w sprawie jej tajemniczej śmierci. Greensona nie opłacała Marilyn. Robiła to wytwórnia 20th Century Fox, dla której pracowała. Miał stawiać ją na nogi, żeby mogła pracować, pilnować, by hamowała ataki depresji i nałogów i była w stanie wytrwać do końca dnia zdjęciowego. Greenson miał wpływ na wszystkie scenariusze do ostatnich filmów, w których Marilyn grała. Wyrzucał niewygodne sceny, a nawet bojkotował niektóre produkcje. Po latach mówiło się, że realizował tym swoje marzenia o zostaniu reżyserem.
Kto zabił Marilyn Monroe?
W środowisku nazywano go „the lady killer”. Przepisywał jej tony leków i zezwalał na terapie silnym Nembutalem. Wiedział o każdym romansie, każdej niewygodnej prawdzie i każdym najdrobniejszym sekrecie, jaki siedział w głowie Marilyn. Nigdy ich nie wyjawił. Ich relacja szybko stała się obustronnym uzależnieniem. Spotykali się kilka razy w tygodniu, z czasem Monroe pomieszkiwała w jego domu. Seanse trwały wiele godzin, ale jej stan się nie polepszał – cały czas podejmowała próby samobójcze. Kiedy wykończony Greenson oddał ją w ręce swojego kolegi po fachu, ten zdiagnozował schizofrenię. Monroe nie nadawała się do psychoanalizy. Leczenie jednak cały czas kontynuowano – kolejne tabletki, litry alkoholu, przybicie sztucznego uśmiechu i marsz na plan.
W ramach terapii kazał jej nagrywać własne przemyślenia. Źródeł jej problemów Greenson dopatrywał się oczywiście w dzieciństwie. Poza terapią była chodzącą apteką.
To nie Hollywood ją zabiło. Zabili ją lekarze i pigułki, przez które oszalała.
Powiedział po jej tajemniczej śmierci John Houston. Według zapisu w jej testamencie znaczna część majątku przeszła na klinice psychoanalizy Anny Freud.
W jeszcze bliższe (chociaż mniej destrukcyjne) relacje ze swoich psychoanalitykiem wpadła komediantka Elaine May. Zdradziła swojego męża ze swoim terapeutą Davidem L. Rubinfinem. To był bardzo głośny romans, przez który Rubinfine na zawsze został zdyskredytowany przez swoje środowisko. Pobrali się jednak i pozostali małżeństwem aż do jego śmierci.
Cary Grant kocha LSD
Po tragedii Marilyn Monroe Hollywood powoli wychodziło z opętania „magiczną” psychoanalizą. Ale przecież gwiazd z problemami nie malało. Nie minęło wiele czasu, gdy na scenie pojawili się kolejni wielcy uzdrowiciele dusz, którzy proponowali nowoczesne rozwiązania na miarę lat 60. A więc skoro rozmawianie nie daje żadnych skutków, podobnie jak leki na receptę, pojawił się nowy złoty środek na wszystkie problemy. LSD.
Najsłynniejszym promotorem tego rodzaju leczenia był Cary Grant. Z problemami emocjonalnymi zmagał się od lat i chociaż eksperymentował z wieloma rodzajami psychoterapii, próbował jogi i hipnozy. Nic nie pomogło mu poradzić sobie z demonami przeszłości. Oczywiście, do czasu. LSD było substancją zupełnie nieznaną, tym samym całkowicie legalną. Dzięki Betsy Drake – swojej ówczesnej żonie zagłębiał się w (oczywiście) psychoanalizę. Ale taką z elementem psychodelicznym. Udał się więc do poważnie brzmiącego Instytutu Psychiatrycznego w Beverly Hills na terapię do doktora Mortimera Hartmana. Hartman brał 100 dolarów za jedną sesję. Lek opisywał jako wzmacniający emocje i pamięć stukrotne. Grant odbył ponad 100 cotygodniowych sesji z LSD, a o jego przeżyciach nagrano nawet film dokumentalny. Efekty były… zaskakujące. „W jednym śnie na LSD widziałem siebie jako gigantycznego penisa, który wystrzeliwuje z ziemi niczym rakieta kosmiczna” – opisywał Grant.
Aktor twierdził, że terapia go uratowała. Rzadko w swojej całej karierze udzielał wywiadów prasie, ale o LSD chciał krzyczeć głośno na cały świat, jak bardzo mu pomogła. Tajemnicza substancja stała się tak popularna, że szybko stała się narkotykiem ulicznym, który brali niemal wszyscy. Już w 1962 roku ją zdelegalizowano. Hartman zamknął swój ośrodek. Grant pozostał jednak (rzekomo) wyleczony. Chyba jako jeden z nielicznych w Hollywood.
Więcej:
M. Schneider – Marilyn, ostatnie seanse
S. Farber – Hollywood on the couch
A. Green – Illusions and Disillusions of Psychoanalytic Work
Becoming Cary Grant – reż. M. Kidel
Po codzienną dawkę filmowych smaczków wpadaj na: