W nocy z 6 na 7 stycznia odbędzie sie 76 gala wręczenia Złotych Globów. W chaosie przewidywań i spekulacji, kto dostanie nagrodę, a kto obejdzie się smakiem, postanowiłam krótko przybliżyć historię tego, jak to się w ogóle zaczęło. Oto historia najważniejszego obok Oscarów wyróżnienia filmowego w USA (a w sumie to i na świecie).
Jak szukać szczęścia, to tylko w Hollywood
Jest 1943 rok i jak nietrudno się domyślić – właśnie trwa II Wojna Światowa. Większość hollywoodzkich ekranowych twardzieli jak Clark Gable, James Stewart czy Henry Fonda dzielnie walczy na froncie. W kraju zostały głównie gwiazdy musicali: Bing Crosby czy Gene Kelly, którzy śpiewem i tańcem podnosili morale amerykańskich widzów. A przynajmniej się starali. W marcu w Hotelu Ambasador w Los Angeles odbyła się 15 z kolei ceremonia rozdania Oscarów. (Swoją drogą najlepszym filmem roku okazał się wtedy film wojenny Mrs. Miniver, który zgarnął przy okazji jeszcze 5 dodatkowych statuetek w innych kategoriach). Znaczna część europejskich filmowców, jak Fritz Lang lub Billy Wilder uciekła z rodzimych krajów i postanowiła osiedlić się na zachodnim wybrzeżu USA. W krainie marzeń, mieście aniołów, miejscu, gdzie grzechy nie mają znaczenia.
Chociaż cenieni w Europie reżyserowie po przyjeździe do Stanów mieli dosyć prostą drogę rozwoju kariery, to nie wszyscy Europejczycy związani w jakiś sposób z kinem mieli tak łatwo. Mowa tutaj o zagranicznych dziennikarzach i publicystach, którzy walczyli o dostęp do gwiazd i informacji. Studia filmowe owszem, bardzo chętnie dzieliły się informacjami na temat prywatnego życia najgorętszych nazwisk. Owszem, Ameryka żyła tym, z kim ma romans Katherine Hepburn czy jak swoją fryzurę robi Lauren Bacall, ale wszystko wychodziło od lokalnej prasy. Media spoza USA, niczym niechciani koledzy, traktowane były drugorzędnie. A przecież nie tylko Ameryka kochała amerykańskie kino. I nie tylko Amerykanie mieli o nich własne zdanie.
Początki Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej
W odpowiedzi na ten stan rzeczy pewna ośmioosobowa grupa tych bardziej szanowanych zagranicznych dziennikarzy, zaczęła kombinować, co zrobić, żeby Ameryka otworzyła się na resztę świata. Ową grupką publicystów przewodziła Brytyjka Nora Laining, która od lat szukała rozwiązania, jak posmakować śmietanki Hollywood i zbliżyć się do blichtru LA. Na początku jedynie się spotykali, wymieniali informacjami i zastanawiali. Co mogłoby być więzią, która połączy Amerykę z resztą świata? Co sprawi, że Hollywood przestanie kisić się we własnym światku i trochę otworzy? Co zachęci Europejczyków (i nie tylko) do zainteresowania się amerykańską popkulturą? W końcu założyli własne stowarzyszenie. Hollywood Foreign Correspondents Association, czyli Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej. Ich hasło przewodnie – Jedność bez dyskryminacji religijnej i rasowej.
Początki były dosyć skromne. Pierwsza „ceremonia” rozdania nagród przez stowarzyszenie odbyła się już rok później, w styczniu 1944 roku w budynku należącym do 20th Century Fox. Stworzyli jedynie pięć kategorii: dla najlepszego filmu dramatycznego oraz aktorów i aktorek (pierwszo- i drugoplanowych). Spotkanie bardziej przypominało prywatną kolacją z kilkoma gwiazdami niż wielką uroczystość. Nie było nawet… Złotych Globów. Jaką nagrodę wybrali członkowie stowarzyszenia, by mogła równać się ze sławetnym Oscarem? Początkowo myśleli o pozłacanym piórze, ale finalnie zwycięzcy dostali jedynie odpieczętowane zwoje.
Filmem roku według zagranicznych krytyków został głośny Pieść o Bernadette. Była to opowieść na faktach oparta na historii świętej kościoła katolickiego Bernadette Soubirous, której objawiała się Matka Boża w grocie w Lourdes. Obraz wywołał sensację nie ze względu na religijną tematykę, ale aktorkę, która wcieliła się w role Matki Boskiej. Była nią Linda Darnell, znana szerokim gronom głównie ze względu na nie do końca moralne prowadzenie się. Nie zapominajmy w końcu, jakie były to czasy… Wieść o głośnej nagrodzie dla głośnego filmu szybko się rozeszła.
Skąd wziął się Złoty Glob?
Uroczystość może i była skromna, ale szybko zyskała rozgłos. Najwyraźniej więcej osób było zainteresowanych opinią publicystów spoza Stanów. W 1945 roku Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej zorganizowało pierwszą oficjalną galę wręczenia Złotych Globów połączoną z formalnym bankietem. Jako miejsce wybrano Hotel Beverly Hills. Jedna z aktorek blisko związanych ze stowarzyszeniem – Joan Bennet załatwiła na uroczystość kwiaty, a statuetki zorganizowali osobiście sami dziennikarze. Ta ceremonia była pierwszą, w której nagrodą stał się znany do dzisiaj Złoty Glob – pozłacana kula owinięta taśmą filmową. Początkowo chciano wręczać jedynie kulę bez cokołu, ale gdy utknęła na stojaku, postanowiono, że taka wersja jest w sumie nawet lepsza.
Pierwszy Złoty Glob z prawdziwego zdarzenia zgarnęli twórcy komedii Idąc moją drogą, a także Alexander Knox i Ingrid Bergman za najlepsze główne role.
Rossalind Russel, Gregory Peck, Olivier Laurence, Gary Cooper, Gloria Swanson – oni wszyscy mogli cieszyć się ze ściskania nowej i budzącej coraz większy szacunek wśród ludzi kina kuli tylko w ciągu pierwszych dziesięciu lat. W 1950 roku stowarzyszenie zmieniło nazwę na HFPA po podziale na dwie odrębne grupy: Hollywood Foreign Correspondents i Foreign Press Association. Wprowadzili też nową kategorię: musical.
Pokażmy galę w telewizji
To właśnie HFPA zaczęło traktować poważnie telewizję. W 1956 roku doceniło rosnący wpływ nie takiego w końcu nowego, ale bardzo znienawidzonego przez filmowców medium i postanowili poszerzyć grono odbiorców gali. Ludzie zakochani w Hollywood i kinie (również ci z zagranicy, a przecież o to im od początku chodziło) mogli, zamiast zdawać się na relacje w prasie – obejrzeć nagraną uroczystość na własne oczy. Honorowane gwiazdy zaczęły traktować więc odbieranie nagród jako stały element tworzenia PR-u, a przemówienia podczas ich odbierania zyskiwały na znaczeniu. Okazało się bowiem, że to dla gwiazd jeden z niewielu momentów, kiedy mogą wypowiedzieć się do szerszego grona widzów na ważny dla nich temat.
Kiedy pod koniec lat 50 filmów powstawało coraz więcej i więcej (podobnie jak gwiazd filmowych), trudno było nadążyć ze śledzeniem kolejnych premier. Świetne produkcje wychodziły jedna po drugiej. Ludzie potrzebowali filtra, który pozwoli im oddzielić wartościowe dzieła od zwykłych, nudnych tasiemców. Coraz ciężej przychodziło też nagradzanie wszystkich świetnych aktorów, którzy zachwycili w tym samym roku. Z czasem Złote Globy (a szczególnie ogłaszane nominacje) stały się nieoficjalną przepowiednią dla Oscarów. Nikogo już chyba nie dziwi, że Złoty Glob to często spora przesłanka do otrzymania nagrody Akademii. Tak było chociażby z Garsonierą z Shirley MacLaine czy West Side Story z Natalie Wood.
Gwiazdy prowadzą gale rozdania nagród
14 uroczystość rozdania Złotych Globów była już transmitowana na żywo w telewizji. Na razie tylko lokalnie dla widzów z Los Angeles. Wtedy zdarzyło się jednak coś jeszcze bardziej pamiętnego.
Frank Sinatra odbierał właśnie Złoty Glob za rolę w komedii Kumpel Joey. Wyszedł więc spokojnie na scenę z jedną ręką w kieszeni, a w drugiej ściskając szklankę whiskey. Razem za nim wyskoczyło kilku kumpli. Dosyć mocno wstawieni już członkowie Rat Pack (Dean Martin, Sammy Davis Jr. i Peter Lawford) zaczęli się wygłupiać przed publiką. I zaczęło się show, jakiego na sztywnej ceremonii świat jeszcze nie widział:
Rok później byli już oficjalnymi hostami ceremonii. I właściwie od tamtego momentu prowadzącymi galę zawsze były gwiazdy. Trzeba przyznać, że ciekawe byłoby zobaczyć taką spontaniczność w dzisiejszych czasach… Kto wie, być może czeka nas to dziś w nocy?
Po codzienną dawkę filmowych smaczków wpadaj na: